-Christopher!!!!- donośny głos rozszedł się po pokoju chłopaka. Brunet podniósł się cal od poduszki i zmęczony ponownie padł na posłanie.
Krótkie, kasztanowe włosy opadły na czoło i zakryły jego zielone oczy. Muskularne ręce machały w powietrzu bez celu.
-Niech ktoś zgasi to przeklęte światło...- wymamrotał zaspany. Słysząc kolejne krzyki ojca, wstał wreszcie i z zamkniętymi oczami pomaszerował do jego pokoju. Poruszał się, jakby znał położenie każdego pomieszczenia na pamięć. Tuż pod drzwiami potknął się o swojego owczarka collie. Christopher runął jak długi na ziemię. Pies oczywiście nie ucierpiał, tylko popatrzył na chłopaka z wyrzutami.
Nagle ziemia zaczęła się trząść. Christopher popatrzył spode łba na źródło trzęsienia. Tuż nad nim stał Roran. Umięśniony, krzepki mężczyzna złapał syna za koszulę i postawił go na nogi.
-Zachował byś chociaż resztki godności!- zagrzmiał, wbijając wzrok w Christophera.
-Przepraszam ojcze, lecz nie przywykłem do wstawania tak wcześnie.
-Piąta rano to dla ciebie wcześnie?!- krzyknął plując na twarz chłopaka. Zaraz się uspokoił i poprawił nerwowo królewską szatę. Christopher otarł twarz ze śliny ojca i wyprostował pogniecioną piżamę.
-A czemu w ogóle mnie zawołałeś, tato?- spytał wreszcie Christopher.
-Twój nauczyciel magii, powiedział mi, że fatalnie ci ona idzie. Ponieważ pragnę, by mój syn był kiedyś mądrym królem, zamierzam cię wysłać w podróż. Lecz zamiast zwiedzać sobie inne kraje, lub oglądać dzieła sztuki, czy co tam ci jeszcze wpadnie do głowy, to będziesz miał za zadanie odkryć w sobie choć ziarnko magii. Więc... Do zobaczenia Christopher. Do zobaczenia wkrótce. Mam nadzieję...- zakończył Roran i złapał syna za koszulę. Mimo zdziwionej miny i cichych protestów chłopaka, mężczyzna zaciągnął go prawie na siłę pod ogromne mosiężne drzwi i “wyrzucił” go na zewnątrz zamku. Ten stał przez chwilę w miejscu próbując zrozumieć co się właściwie stało. Po odzyskaniu świadomości wszedł z powrotem do budynku i spojrzał na ojca z oburzeniem.
-Mam iść w pidżamie?- spytał z ironią w głosie.
-Ech... Dobrze, idź do swojej komnaty i weź coś na drogę co będzie ci potrzebne. A! Twój koń czeka w stajni.
Christopher pobiegł szybko do pokoju i ubrał się w wygodne ciuchy. Przypiął do boku swój szczęśliwy miecz i wziął w rękę łuk razem ze strzałami. Podszedł na końcu do komody i schował do kieszeni sakiewkę pełną złota. Rozejrzawszy się po komnacie, pobiegł wreszcie do stajni.
W pierwszym boksie od wejścia stała piękna klacz o bułanej maści. Chłopak poklepał ją przyjaźnie po szyji i poprawił lekko skórzane siodło. Po chwili zastanowienia wskoczył zaspany na klacz i popędził ją łydkami w stronę miasta.
Drewniane i kamienne domy stały nieruchomo w idealnym układzie. Symetrycznie ustawione okiennice jakby wpatrywały się w przechodzącego. Christopher od razu ruszył w stronę zadbanego budynku na końcu uliczki. Schylił się w siodle i sięgnął po mały kamyczek na drodze. Podniósł się i delikatnie rzucił nim w kierunku małego okienka pod dachem. Po paru sekundach w miejscu gdzie przed chwilą odbił się kamyk widniała głowa zaspanego blondyna.
-Do końca cię pogieło?! Wiesz która jest godzina?- oburzył się młodzian.
-Nick! Nicolas! Musisz mi pomóc! Ojciec kazał mi wyruszyć w podróż, by “odnaleźć w sobie magię”, a ja nawet nie wiem gdzie mam iść. Może chciałbyś powłuczyć się ze mną gdzieś po świecie? Albo nawet może uda mi się coś tam osiągnąć...
Chłopak zastanowił się przez moment i odrzekł:
-Niech ci będzie. Ale sami i tak nic nie wskóramy. Trzeba będzie kogoś poprosić o pomoc, wiesz o tym. Ale teraz poczekaj chwilę. Nie będę przecież ratował świata w pidżamie.- zaśmiał się cicho ze swojego żartu i zniknął z okna.
Oto rozdział numer jeden!
Taki króciutki i chyba bez sensu, ale w następnym będzie się troszkę więcej działo.
Obiecuję.
I jeszcze znalazłam w internecie takie fajne zdjęcie:
słodziak, nie? :3
To do zobaczenia ;)