Translate

środa, 24 kwietnia 2013

Nauka, nowe przyjaźnie i inne formalności ~ rozdział 4

Na początku pobytu w szkole uczniowie mają parę dni wolnego, by "oswoić" się z początkiem roku szkolnego, tak więc Gabrielle nie marnowała czasu i oczywiście przeczytała historię szkoły i nauczyła się już parę zaklęć. Razem z Veronicą i Lili siedziała właśnie w bibliotece, gdy jeden chłopak z ich roku, o mało na nie nie wpadł.
-Bardzo przepraszam.- wyjąkał zawstydzony.-ja chciałem tylko...-i pobiegł z powrotem do swojego piegowatego kolegi. Zaczęli ze sobą o czymś zaciekle dyskutować patrząc co jakiś czas ukradkiem na stolik, przy którym siedziały dziewczyny. Jeden miał jasno-brązowe włosy i jasną cerę. Był dosyć wysoki w porównaniu z jego niskim kolegą. Ten miał pasujące do jego oblepionej piegami twarzy włosy, koloru ciemnego blondu wpadającego w rudy. W końcu podeszli do nich i niższy zapytał.
-Hej. Jestem Carlo, to jest Paolo. Chcieliśmy się przywitać, tak na dobry początek.- uśmiechnął się przyjaźnie- Widzę, że nie próżnujecie z nauką.
-Chcemy się dowiedzieć czegoś o szkole.- rzekła Lili robiąc miejsce przy stoliku dla nowych kolegów.- Podobno istnieje jakiś "zasilacz" szkoły i dyrektorka chroni go na wszystkie możliwe sposoby. Chyba nikomu nigdy nie udało się dowiedzieć nawet gdzie on jest schowany.- Paolo zrobił zamyśloną minę. W końcu Carlo pragnąc przerwać niezręczną ciszę zaproponował:
-Może przejdziemy się po szkole?
Wszyscy się zgodzili. Dziewczyny zamknęły książki i powędrowały za chłopakami.

Zwiedzili większą część tego budynku- trzy dziedzińce, choć każdy był trochę inny od poprzedniego. Jadalnię, która w przerwach między posiłkami służyła jako czytelnia, pokój do rozmów, bądź "bawialnia". Pełno uczniów grało w szachy, w karty, lub w inne gry. Udało im się nawet zajrzeć do kuchni, lecz nie na długo. Zobaczyli tylko kilka garnków i jednego skrzata domowego, który właśnie zamykał drzwi. Po tej pozbawionej specjalnych przygód wycieczce, cała piątka wróciła do dormitorium. Zastali tam Cornelię, czytającą nietypowo jak na jej wiek książkę- Czarna magia- jak używać. Tytuł trochę zbyt dosłowny. Okładka nie była lepsza. Straszne rysunki przedstawiające ludzi albo umierających, albo z namalowanym bólem na twarzy. Gabrielle popatrzyła zdziwionym wzrokiem na dziewczynę. Ta szybko skończyła czytać i zakryła przedmiot purpurową szatą. Z kaprysem na twarzy pobiegła do sypialni dziewcząt. Kilka sekund później, tymi samymi drzwiami wyszła starsza o jakieś 4 lata uczennica. Zaśmiała się na widok zdziwionych min pierwszoroczniaków i powiedziała coś o tym, że drzwi są zaczarowane tak, aby każdy mógł dojść do swojej sypialni.
Już zmęczeni, wszyscy poszli do sypialni. Cornelia siedziała na swoim łóżku, ciągle czytając tą samą książkę. Zdziwiona Garbielle spytała:
-Ciekawa przynajmniej?
Gestem wskazała na podręcznik. Dziewczyna jakby się zezłościła i spojrzała z wyrzutem na Gabi.
-A co cię to obchodzi?!- syknęła w furii. Głos trochę jej się zmienił, jakby zniżył ton. Cornelia złapała się za gardło i chwyciwszy kawałek materiału z (najprawdopodobniej) jakąś butelką w środku, popędziła z powrotem w kierunku drzwi. Chwilę później dało się usłyszeć trzask drzwi od dormitorium. Parę głów zwróciło się w tamtą stronę, by następnie zająć się ponownie swoimi sprawami.
-Co jej odbiło?- zapytała Veronica, która przyglądała się całemu zdarzeniu.
-Nie wiem, lecz mam przeczucie, że coś przed nami ukrywa...
Nikt więcej do końca dnia nie wspominał tego incydentu. Pod koniec dnia, gdy słońce pięknie zachodziło nad płynącą obok szkoły rzeką, Cornelia wróciła łaskawie do sypialni i bez słowa położyła się do łóżka. Pozostałe dziewczyny poszły w jej ślady, pragnąc uniknąć kłótni. Wszystkie powoli zasnęły.

-----------------------------------------------------

I jak rozdział? :)
Pozostawcie opinię w komentarzu :P
Zachęcam także do dołączenia do czytelników bloga ;)
Do zobaczenia...
wkrótce :D
<33

środa, 10 kwietnia 2013

Wreszcie szkoła ^^ ~ Rozdział 3

Słońce ponownie wschodziło nad spokojnym domkiem rodziny Marsiè. W środku każdy chodził i pakował jeszcze jakieś rzeczy do kufrów. Caterine co chwila przynosiła swoim dzieciom to prowiant, to ubrania. W czystym salonie leżała lista rzeczy potrzebna do szkoły, napisana przez rodzinę dzień wcześniej. Na białym obrusie leżał mały dzbanek, choć bardziej przypominało to doniczkę, pełen szarawego proszku.
-To jest proszek Fiuu. Nigdy jeszcze nie podróżowaliście za pomocą jego, ale dzisiaj nie mamy wyjścia. Czekajcie, zabiorę najpierw wasze torby, a potem pomogę wam.- odparła Caterine, po czym wzięła w rękę kufer córki. Weszła do kominka z wziętą wcześniej garstką "popiołu". Krzyknęła- peron siedem i pół, główna stacja kolejowa i rzuciła proszek pod nogi, po czym zniknęła w zielonych językach ognia. Gdy wróciła, bagaże zostały "po drugiej stronie". Podeszła do swojego syna i podała mu wazon z proszkiem. Chłopak wziął garść i czekał na dalsze instrukcje. Caterine wskazała ręką kominek i powiedziała:
-Wejdź i wypowiedz dokładnie to, co ja.-uśmiechnęła się matka.
-Czyli... nie wiem co mówiłaś, nie słuchałem- Bruno zalał się kłopotliwym rumieńcem.- Możesz powtórzyć?-
-Ech... peron siedem i pół, główna stacja kolejowa.- rzekła kobieta.- a teraz jazda przez kominek, no już.- zaśmiała się i powtórnie wskazała stary kominek. Bruno postąpił z rozkazami matki i tak jak ona, zniknął w zielonych płomieniach. Teraz czas na Gabrielle. Podeszła do dzbanka i podniosła garść pyłu. Był strasznie sypki i delikatny w dotyku. Weszła do kominka. Stanęła prosto i wypowiedziała spokojnie słowa Caterine, po czym rzuciła pod nogi proszek Fiuu. Poczuła dziwne wibracje w okolicy pępka i dziwne łaskotanie na całym ciele. Zamknęła oczy, bo trochę się jej zrobiło nie dobrze. Gdy je ponownie otworzyła, była na dziwnej stacji kolejowej. Tuż obok niej chwiał się lekko brat cały zielony na twarzy. Gdy pojawiła się Caterine cała trójka ruszyła w stronę pomarańczowego pociągu. Lakier pięknie błyszczał na karoserii. Maszynista powoli wołał dzieci, by pożegnali się w końcu z rodzicami i zaczęli wsiadać do środka. Bruno musnął ustami policzek mamy, mruknął coś w rodzaju pożegnania i popędził w stronę kolegów. Dziewczyna przytuliła się mocno do mamy i pobiegła do ruszającego powoli pojazdu.

***

Szkoła nie była ładna. Ona zapierała dech w piersiach! Bardzo wielki budynek, stare mury i pełno okien, dawało lekki klimacik Starożytnego Rzymu. Teraz już wiadomo, dlaczego mówią, że to taka dobra szkoła. Gabrielle wysiadła z pociągu z dziewczyną siedzącą z nią w przedziale. Nazywała się Veronica i z tego co mówiłam, jest mugolakiem. Blond włosy opadały jej na ramiona. Była o parę centymetrów niższa od Gabi. Wszyscy poszli za wysoką i chudą kobietą w stronę wielkich, mosiężnych drzwi. Weszli do sali, w którym były stoły, bla bla bla i koniec jedzenia, dziewczyny poszły do dormitorium. Zastały tam jeszcze cztery dziewczyny. Każda się przywitała. Liliana, czy jak kto woli Lili, miała rude włosy, i ciekawe oczy, bo jedno oko było zielone, a drugie niebieskie. Na łóżku siedziała Silvia. Czarne długie włosy. Bardzo wysoka. Ciemne oczy. Susanna miała zaś włosy jasne brązowe. Była troszeczkę pulchna. No i została nam Cornelia. Ta córka czarnowłosej i wrednej kobiety ze sklepu. Tak samo jak matka, miała czarne włosy, tylko ona miała krótkie. Ostro zakończony nos dawał jej wrażenie zadziornej. Patrzyła na każdego z wyższością. Po rozpakowaniu się, Gabi przypomniała sobie, że w walizce siedzi Harry. Otworzyła szybko kufer i wyciągnęła małego kotka ze skarpetki. Harry zamiauczał słabo, po czym zamruczał na widok właścicielki. Dziewczyna szybko przytuliła kota i wyciągnęła dla niego smakołyk. Lili od razu zainteresowała się maluszkiem. Zaczęły tak rozmawiać i rozmawiać, aż zasnęły. Tak po prostu. Padły na łóżka i poszły spać.

----------------------------------------------------------

Oto kolejny rozdział. Troszku dziwny, ale da się przeczytać i rozsądnie ocenić :P
Trochę zwlekałam z daniem nowego wpisu, ale oto i on. 
Mam nadzieję, że nie mogliście się doczekać ^^.
Do zobaczenia :)

wtorek, 2 kwietnia 2013

Zakupy to podstawa :P ~ Rozdział 2

Tak jak mówiłam, oto zakupowy rozdział numer 2, jak się już pewnie "skapnęliście" :D
Zapraszam do czytania:

PS Fajnie się czyta słuchając muzyki z filmów HP ;) Ja polecam piąty rok.
Mój ulubiony moment, zaczyna się troszkę przed dziesiątą minutą...

----------------------------------------------------

-Mamo! No chodźmy już, bo taksówkarz się niecierpliwi!- poganiała Gabrielle swoją mamę. Caterine krzątała się jeszcze po domu, biegając to tu, to tam. Wzięła wreszcie klucze od domu i oznajmiła, że mogą już wsiadać do samochodu. Zamknęła dom i ruszyła za dziećmi (-Ej! Ja już nie jestem dzieckiem!- -Cicho Bruno, to moje opowiadanie!-). Na czym to ja?... A, no tak! No to wsiedli wszyscy do taksówki.
-Do Rzymu proszę. A dokładnie pod Świątynię Jowisza.- powiedziała mama. Kierowca tylko przytaknął głową i ruszyli w drogę.

Gdy dojechali na miejsce, Caterine podziękowała panu i zapłaciła za przejazd. Podeszli do jakiegoś starego sklepu na rogu ulicy. Z bliska nie wyglądało to zbyt sympatycznie. Stare, spróchniałe drzwi, zamazane i brudne okna. Nic dziwnego, że nikt nie chciał tam patrzeć, a co dopiero tam wejść. W środku okazało się, że jest to coś w rodzaju motelu. I nawet nie najgorszego. Stoły zapełnione były najróżniejszymi daniami. Na krzesłach siedzieli dziwni ludzie, ubrani w szaty. Czarodzieje oczywiście. Kobieta poprosiła barmana o klucz. Mężczyzna podał jej przedmiot i wskazał na kolejne drzwi, tym razem w lepszym stanie. Cała trójka powędrowała w ich kierunku. Bruno widać że zna to miejsce. Gabrielle była tu pierwszy raz. za drzwiami jak się okazało, był mały pokoik. W środku znajdowała się kupka pieniędzy, złotych galeonów, srebrnych sykli oraz miedzianych knutów. Do torebki zostało wrzucone parę pieniędzy. Są pieniądze, teraz czas na zakupy.
Jeszcze innymi drzwiami, wyszli na ruchliwą uliczkę. Na słupie napisane było: Ulica Mullabernas.
-Bruno, masz 7 galeonów. Idź kup sobie potrzebne rzeczy. Masz listę, tak?- zapytała mama, wyciągając z torebki 7 złotych monet.
-Tak, mam. To do zobaczenia.- odparł tylko i ruszył w stronę księgarni.
Caterine z Gabrielle poszły najpierw po różdżkę. W sklepie zastały czarnowłosą kobietę z córką w wieku Gabi.
-O! Caterine! Cóż za spotkanie! A to pewnie twoja córka, Gabrielle, czyż nie?-przywitała się bez entuzjazmu kobieta.-Jak tam zdrowie dopisuje? Co tam u męża? Nadal nie dostał tego awansu? A, przepraszam, on przecież nie żyje. No tak, zapomniałam.- powiedziała szyderczo. Caterine zacisnęła wargi. Gdy dziewczyny wyszły ze sklepu, podeszła do starego człowieka. "Wygląda jakby miał zaraz wyzionąć ducha" przeraziła się Gabrielle.

Po wszystkich zakupach matka zafundowała wszystkich lody w tutejszej kawiarence. Dziewczyna patrzyła z dumą na swoją nową różdżkę. Szpon hipogryfa, 13 cali, wiśnia, umiarkowanie sztywna. Szaty też już gotowe. Wszystkie książki leżały sobie spokojnie na dnie siatki.
-Mamo. Mogę mieć jakieś zwierzątko?- spytała.
-No... Bruno ma sowę, to chyba sprawiedliwie by było, gdybyś i ty coś miała.- odparła z uśmiechem.- Bruno, zostań tutaj i przypilnuj rzeczy.- chłopak skinął głową, a dziewczyny ruszyły do sklepu zoologicznego. Z każdej strony dobiegał jakieś dźwięki. Huczenia sów, miauczenie kotów i popiskiwanie myszy. Nawet rechotanie ropuch dało się czasami usłyszeć. Jedenastolatka rozejrzała się po pułkach. Na jednej siedział w klatce malutki kotek. Trochę brudny. Chyba miał złamaną łapkę. Dziewczyna podeszła do niego powoli. Wyciągnęła rękę, by go pogłaskać. Kociak wyciągnął łepek i zamruczał słabo.
-Ten kot jest strasznie słaby, znalazłam go niedaleko sklepu. Siedział samotny. Jeszcze nawet imienia nie ma. Przydałaby mu się rodzina.- powiedziała sprzedawczyni. Gabrielle spojrzała na mamę z nadzieją. Ta uśmiechnęła się i oznajmiła, że biorą kota. Kupiły jeszcze maść na tą nogę, po czym wróciły do stolika.

-------------------------------------------

No to tyle na dzisiaj. Mam nadzieję, że się spodobało ;)
Czekam na waszą opinię. Serdecznie zapraszam także do dołączenia
do czytelników bloga ;)
Do zobaczenia :*